Ćwiczę swoje ciało już od ponad 30 lat. Ponad 3 lata regularnie odwiedzam fitness club, w którym zaczynałam od uczęszczania na zorganizowane ćwiczenia grupowe, natomiast teraz samodzielnie układam treningi dla siebie.
Nie lubię ćwiczeń ze sztangą. Czasami na zajęciach TBC instruktor oznajmiał, że dziś będziemy ćwiczyć ze sztangą, więc niech każdy sobie przygotuje. W takich momentach lekko opadał mój zapał do ćwiczeń. Nie lubiłam także zajęć, podczas których instruktor przesadzał z ilością powtórzeń danego ćwiczenia, co doprowadzało u mnie do bólu graniczącego z wrażeniem, że zaraz nabawię się kontuzji.
Z perspektywy
czasu stwierdzam, że przed każdymi zajęciami grupowymi o intensywności co
najmniej 2/4 miałam lekki stres zastanawiając się co tym razem prowadzący
wymyśli, a co mi nie będzie pasowało.
Często zapisywałam
się na zajęcia grupowe prowadzone przez różnych instruktorów. Każdy z nich miał
swój styl i ćwiczenia, które powtarzał. Zaczęłam notować w zeszycie ćwiczenia,
które mi najbardziej pasowały i lubiłam je wykonywać. Dotychczas spisałam ponad
70 ćwiczeń oporowych i aerobowych oraz ok. 50 ćwiczeń rozciągających.
Mając bogate
doświadczenie oraz wiedzę pozyskaną z książek o tematyce fitness z czasem
zaczęłam sama opracowywać plany swoich treningów i zaprzestałam uczęszczania na
zajęcia grupowe. Obecnie wykonuję z reguły 2 treningi tygodniowo, czasami
przeprowadzę trzeci. Moje treningi są miksem różnych ćwiczeń. Próbowałam w
różnej konfiguracji przeplatać ćwiczenia, np. zaczynając od aerobowych,
przechodząc po oporowe i kończąc na rozciągających. Robiłam też trening
zachwalany w jednej z książek, który polegał na przeplataniu ćwiczeń oporowych
z rozciągającymi. Kiedyś zrobiłam trening rozpoczynający się i kończący się
aerobami, pomiędzy którymi było rozciąganie. Mój aktualny plan treningów
rozpoczyna się od ćwiczeń oporowych z obciążeniem własnego ciała, następnie przechodzi
do ćwiczeń rozciągających i rolowania powięzi, co w sumie zajmuje mi 1h do 1h
15 min.
W końcu
ćwiczę tak jak lubię, wykonując ćwiczenia, na które w danej chwili mam ochotę.
Dostosowuję ilość powtórzeń danego ćwiczenia do mojej dyspozycji dnia, która
jest zależna m.in. od tego co ostatnio zjadłam, poziomu nawodnienia,
wyspania/niedospania, ew. urazów. Trening wykonany zgodnie z moim widzimisię,
podług tego na co mam ochotę daje mi przyjemność, a nie wyczerpanie.
Teraz wiem,
że trening powinien składać się z ćwiczeń, na które mam ochotę, które lubię.
Nie powinien być formą katowania się, ćwiczenia do upadłego, ani niszczenia
swojego ciała. Trening nie może doprowadzać do bólu, który utrzymuje się po
zakończeniu ćwiczeń. Trening ma być tak wykonany, aby poczuć się lepiej, czuć
energię, moc, cieszyć się na kolejny.
Jednym
zdaniem: trenuj tak jak chcesz, a nie tak jak uważasz, że musisz. Zmuszanie się
do czegokolwiek doprowadza do frustracji, zniechęcenia i zarzucenia aktywności.
A do treningu warto wracać, żeby utrzymywać ciało w dobrej kondycji. Ale żeby
chcieć wrócić do ćwiczeń, to nie powinny nas przerażać, zniechęcać, boleć.
Fitness to
nie masochizm. Fitness powinien dawać przyjemność ciału i duszy. Jeśli jest
Twoim nawykiem, rutyną, to gratuluję, ale jeśli jest Twoim przykrym
obowiązkiem, to współczuję. Robiąc coś czego nie lubisz, czynisz
autodestrukcję.